Szczerze mówiąc nie chciałam wysiadać z samochodu. Te dwa ogromne ujadające psy które nas powitały i ani żywej duszy wokół – cóż psy urosły w moich oczach w co najmniej dwa potężne tygrysy bengalskie. Mój Mąż był zdecydowanie dzielniejszy. W końcu potrzebowaliśmy wina na kolację.
Opłacało się wysiąść! Baaardzo! jestem zachwycona i pod pełnym wrażeniem piękna, uroku i bezpretensjonalności tego miejsca! Wybaczcie ale wykrzykniki same pojawiają się w mojej duszy gdy myślami wracam do Domaine des Grands Esclans. Miejsce jest bowiem cudem z widokówek i przy pięknym choć chłodnym już zachodzie słońca dał się odczuć czar. To jest miejsce niezwykłe bez wątpienia. Nie pokażę wam dwóch psich rzezimieszków, które tak mnie wystraszyły, ale za to pokażę Wam kociaki, których domem wydaje się być to miejsce.
Wewnątrz wątpliwości budzi jedynie silnie dominujący zapach winnicy przy wejściu ale zaraz za progiem wkraczamy w cudowny piaskowy kojący kolor. Bogowie!
Pan, który się szczęśliwie zjawił i wyratował nas z psiej opresji okazał się niezbyt rozmowny ale nader sympatyczny. Bardzo lubię tą cechę jakże częstą u Franków. Lekki dystans do obcego.
Czerwone wino nie wzbudziło we mnie żadnych uczuć. Odnoszę wręcz wrażenie, iż gdyby nie wysoka w stosunku do pozostałej kolekcji cena nie sprzedawałoby się wcale. Za to białe i róże zachwyciły mnie zupełnie swą bezpretensjonalnością, elegancją i świeżością. Próbowaliśmy białego Cuvee Prestige 2017r. Ideał do sałatek, zieleniny oraz ryb, drobiu byleby smażyć na sposób polski czyli w bułce tartej.
Kolejne róż Ma Paresse 2017r. świeże, piękne, nieskomplikowane kwiatowo owocowe, a jednocześnie złożone. Chce się żyć.